Majowo

W piątek wreszcie dotarłam do biura. Byłam tam pierwszy raz od półtora tygodnia. A to dzięki weekendowi majowemu i urlopowi w poniedziałek.

Dzień rozpakowywania poczty, wystawiania dokumentów, zbierania podpisów, składania poczty oraz oczywiście – relacji międzyludzkich.

Po typowo domowym weekendzie, jutro też będzie biuro. A potem – zaskoczenie, w piątek 🙂 Tak się dziwnie układa mi ten grafik.

I tak to się snuje to życie.

Urzędowy poniedziałek

Wczorajszy dzień nadal był dniem wolnym, wzięłam dzień urlopu. Jednak nie chodziło o wypoczynek. Dzień, tydzień, zaczął się od tego, że nie mogłam zasnąć, tak jak w poprzednią noc z niedzieli na poniedziałek. Masakra. W końcu, o 6:30 udało mi się złapać chwilę snu, bo o 8:00 musiałam już wstawać. Na 10:00 byłam umówiona z moim bratem i bratową w Kancelarii Notarialnej na odrzucenie spadku po naszym tacie. Jak kiedyś wspominałam, za życia tata przepisał wszystko na nas, zostały po nim tylko jakieś nie spłacone pożyczki i debet na karcie kredytowej. Najpierw odrzuciliśmy spadek w naszym imieniu, potem w imieniu naszych dzieci. Jednym aktem.

Choć nie obyło się bez komplikacji. Jako, że nie pozostaję z ojcem mojej córki w związku małżeńskim, musiał on wyrazić zgodę na moje odrzucenie tego spadku dziecka. Prawo i tak jest teraz prostsze, bo jeszcze do niedawna, każda taka czynność wymagała zgody sądu na odpowiedniej rozprawie. Znalazłam jakiś wzór w internecie, wydrukowałam, wypełniłam, Były zajrzał w majówkę i szybko podpisał. Okazało się, że coś pokręciłam i wybrałam zły dokument. Powinien był podpisać „zgodę na”, a podpisał „zrzeczenie się spadku dziecka”. Prawo, notariusze, świat w którym każdy drobiazg ma znaczenie. Na szczęście, tata Młodej, krążył samochodem po mieście i był po kwadransie. Udało się zrzec, odrębnym aktem – przeze mnie i przez nas w imię córki – zrzec spadku.

Potem pojechałam do oddziału firmy ubezpieczeniowej, w której mój zmarły wujek miał Otwarty Fundusz Emerytalny. W piśmie od ubezpieczyciela była podana skrytka pocztowa, ale moja energiczna i zdecydowana bratowa znalazła informację i upewniła telefonicznie, że mogę wypełnione dokumenty także zostawić w oddziale. Zajęło mi to kilka minut.

Wracając do domu, kupiłam coś na obiad do szybkiego podgrzania, bo już rozkładało mnie zmęczenie. Położyłam się na trzy godziny i starałam się, by ta drzemka nie była za długa. Potem mogłam spokojnie iść na zajęcia ze zdrowego kręgosłupa. A i tak, w nocy znowu nie mogłam zasnąć. Co się dzieje?! Padłam po 2:00. Dobrze, że teraz mam trzy dni pracy zdalnej pod rząd.

Majowa flauta

Życie snuje się jak sinusoida. W ostatnią sobotę, nie dość, że spałam w nocy ponad osiem godzin, to po 15:00 padłam na kilkugodzinną drzemkę, z której nie mogłam się wybudzić. Jako, że w przyrodzie wszystko wyrównuje się do zera, to w nocy w niedzielę nie mogłam zasnąć i dzień pracy w biurze przetrwałam jako zombi.

Zaczęłam się nawet obawiać, że takie osłabienie, duża ilość snu, to znak ukrytej choroby, która teraz jest jeszcze bezobjawowa, ale jak rozwinie się bujniej, to za kilka lat będzie w fazie diagnostycznej i mnie zabije. Bo kto, u licha, śpi sześć godzin w środku dnia?!

Na szczęście, od wtorku mam pracowniczą majówkę, ale w luzackiej formie, bo wtorek i czwartek są na pracy zdalnej, rzeczy wpada mało, bo jednak większość firm też wypoczywa. Jakoś nie planowałam nigdzie wyjeżdżać, ale czuję, że sinusoida energii życiowej idzie do góry.

Nic się nie dzieje od prawie tygodnia i czasem tak bywa.

Raport kwietniowy

Po intensywnym poprzednim tygodniu, w tym ostatnim byłam bardziej człowiekiem domowym. Gwałtowny spadek ciśnienia, a potem gwałtowny skok sprawiły, że najpierw nie miałam na nic siły, a potem dodatkowo bolała mnie głowa.

W takim przypadku, praca hybrydowa jest bardzo wygodna. Poniedziałek i piątek w biurze, środkowe trzy dni z domu. W weekend też żyłam w domu bez planów.

W taką pogodę mam 80 lat.

Pomimo tego, w środę byłam w Faktycznym Domu Kultury na dyskusji o kryzysie reportażu, a w czwartek w Domu Spotkań z Historią na opowieści o Festiwalu Młodzieży w 1955 roku. Może kiedyś się o tym rozpiszę.

Potyczki urlopowe

Temat lekki, bo pracowniczy, a dotyczy ostatniej dyskusji u mnie w dziale. Dyskusja dotyczyła planów urlopowych. Ale nie tych długo weekendowych, czy wakacyjnych, ale w okresie… świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2024. Serio.

Zaczęło się od tego, że mamy rok w tabelkach i każdy może sobie wpisać swoje terminy dni wolnych. Nie jest to obowiązkowe, jak to bywa w wielu firmach. Głównie chodzi o newralgiczne punkty w roku, takie jak najbliższe święta, majówka, czy Boże Ciało. Ważne, by połowa osób w dziale pracowała, dodatkowo dwie-trzy powinny być w biurze, nie na zdalnej, ten kto bierze majówkę, pracuje w Boże Ciało. Zasada też jest taka, że każda z osób wpisująca się w danym, trudnym terminie, zaznaczyła, jako która się wpisała w kolejności.

Oczywiście, to tylko plany. Wniosek o urlop musi zostać podpisany.

Pierwsza koleżanka, wypisała sobie swoje dni wolne na cały rok już chyba na początku roku. Kolejna chyba zaraz po niej. Zajrzałam jakiś czas temu do tabelki i z zaskoczeniem zauważyłam, że na okres pod koniec grudnia wpisało się na urlop już pięć osób na trzynaście. To ja też zrobiłam to jako szósta. Choć uważam to za szaleństwo i zaraz stworzę grafik świąteczny na grudzień 2025 by wpisać się pierwsza.

Nie tylko jak odniosłam takie wrażenie. Nasza szefowa działu także. Między innymi, tego dotyczyło nasze ostanie spotkanie. Argumentami było wyprawianie świąt, podróże do rodziny w dalszej części kraju. Co oznacza, że jak nie mam rodziny i mieszkam na miejscu, to mam się nigdy nie doczekać wolnych dni w okolicach Nowego Roku.

Na razie padły dwie decyzje – koniec grudnia został wyczyszczony, zablokowany i jesienią ponownie będziemy wszyscy ustalać grafik urlopów na ten czas. Oraz, co dla mnie ważne, pierwszeństwo mają ci, którzy w ostatnie święta nie mieli urlopu. Ja nie miałam, bo jak przyszłam latem terminy były już zajęte 😉

Być może, gdybym nie miała  dzieciaka, który wtedy ma wolne, a w inne dni i tak trzeba go zrywać z łóżka do szkoły i do luftu wtedy z takim wolnym, to pomyślałabym o innym terminie wypoczynku. Gdy spadają ceny po sezonie.

Kocio

Ważny dzień w życiu Kitty i naszej rodziny. Dziś miała sterylizację i czipowanie. Początkowo, zachowywałam się jak matka małego dziecka, albo nawet gorzej. Zastanawiałam się, czy mogłabym spędzić czas w lecznicy, zanim kotka nie dostanie środka usypiającego i być obok niej jak będzie się wybudzać. Bo maleństwo na pewno będzie przestraszone, nie będzie wiedziała, co się z nią dzieje, ale będzie wiedziała, że została przez mnie opuszczona. Oczywiście, nie dało się tak zrobić, bo w lecznicy byłby cały tłumek kociarzy. Sądzę, że własne dziecko zostawałam, na obcięcie szóstego paluszka, z lżejszym sercem. Albo mi się tak wydaje.

Zostawiłam ją w lecznicy po 8:00 rano i po 15:00 mogłam już odebrać. Kitty ma przez dziesięć dni nie skakać, co wydaje się równie realne jak wtedy, gdy po usunięciu szóstego paluszka, moja córka miała nie chodzić i nie biegać.

Na razie, kotka snuje się po domu i sprawia wrażenie, jakby duch nie chciał zmieni stylu życia.

Spa dla duszy

Ten tydzień urlopu planowałam już jakiś czas temu. Miałam możliwość wziąć tuż po nowym roku (termin pomiędzy świętami był już w dziale zajęty), ale co to za wolne, kiedy muszę o 6:00 budzić dziecko do szkoły. Uznałam, że ferie to będzie fajny pomysł.

W międzyczasie, zachorował tata, zmarł i tak to się jakoś nałożyło.

Efekt jest taki, że nie mam ochoty nigdzie wyjeżdżać, nawet na krótki wypad turystyczny do jakiegoś miasta. Najdalej gdzie może mnie zanieść, to sąsiedzi market. Czuję się jakbym miała niskie ciśnienie.

Kanapa, książka, seriale, net w telefonie i jedzenie, bardzo dużo snu i śladowa ilość ludzi. Czasem zrobię coś w domu, ale bez szaleństw.

Może tego potrzebuję i jeszcze wróci mi energia.

Kotkowo

Będzie teraz, mam nadzieję, seria nudnych wpisów o codzienności. Wybaczcie 😉

Wyjść kulturalnych nie planuję, bo w taką pogodę każdy rozsądny człowiek siedzi przy piecu.

Dziś miałam drugi dzień wolnego. Z tytułu śmierci rodzica przysługują mi dwa i postanowiłam oba wykorzystać. Jako spa dla duszy.

Wykorzystałam ten czas na wizytę z Kitty u weterynarza. Jest z nami już trzy miesiące i wypadałoby wreszcie się wybrać. To ta Moja Prokrastynacja. Najpierw szukałam odpowiedniej lecznicy – blisko i z dobrymi ocenami, potem choroba taty zajęła mi głowę.

Teraz poszłyśmy we dwie z Młodą, bo też miała wolne w szkole i nie chciała opuścić takiego wydarzenia. Najpierw, musiałaśmy złożyć transporter. Ja spojrzałam na te klapy, części i mój mózg zareagowała jakbym miała rozszyfrować wiadomość w kipu. A ulotkę zgubiłam… Za to Młoda, i tego jej zazdroszczę, dość szybko załapała, metodą prób i błędów jak to złożyć. Urodziłam się z jakimś ubytkiem w mózgu.

Spacer do lecznicy trwał dziesięć minut. Kotek jest zdrowy, zadbany, żadnych pcheł, alergii, próchnicy zębów. Rozpisano mi plan szczepień, pobrania krwi, sterylizacji, czipowania. Potem w rejestracji poprosiłam o ceny tych usług, by zorientować się jak mam rozplanować budżet. Sporo tego wyszło. Trzeba było adoptować kota z fundacji.

Teoretycznie, skoro kotka ma być domowa i wychodzić rzadko na spacery ze smyczą, to może większość tych szczepień i zabiegów to przesada. Wystarczy jednak jakiś drobiazg, wypadek i Kitty ucieknie, pobiegnie gdzieś w chaszcze, znajdzie się lub nie.

Na szczęście, kotka zniosła wizytę świetnie. Była spokojna, ciekawska, i tylko obcinania pazurków w jednej łapce jej się nie podobało. Kolejne trzy podawała już z gracją.

Życie

Dwa dni pracy zdalnej z domu. To bardzo pomaga. Jest cicho, nie ma ludzi i ich pytań, kondolencji, mogę być smutna, mogę się uśmiechnąć. Kończę pracę, zrobię zakupy, idę się zdrzemnąć. Życie bez napięcia, że trzeba jechać na drugi koniec miasta do szpitala. Dziwnie.

Druga butelka syropu na kaszel zaczyna pomagać. W domu mam tylko czasem atak suchego, ale jak wyjdę na świeże powietrze to jego chłód atakuje płuca.

Brat z bratową zajęli się wszystkimi szczegółami pogrzebu. Oboje są zadaniowi i nie lubią dzielić się robotą. Mam nadzieję, że nie będą mieli potem do mnie pretensji, że nic nie zrobię. Oferowałam pomoc.

Ja byłam przy tacie.

Jutro do biura.

2024

Pierwszy wpis w nowym roku niech będzie o czymś miłym.

Tym razem, Młoda także chciała zorganizować u nas sylwestra. Nie miałam na to absolutnie ochoty, ale też nie chciałam by żyła w atmosferze żałoby, która się nawet jeszcze nie rozpoczęła.

Stanęło na tym, że ona i jej przyjaciółka będą się bawić w jej pokoju, a ja sobie posiedzę w dużym. I taki był mój sylwester. Z serialami na Netflixie. Nie przeszkadzało mi to. Chciałam takiego spokoju.

W tym roku, nie chciałam też nigdzie wychodzić ze względu na Kitty. Nie wiedziałam jak zareaguje na fajerwerki. Jak zaczęły się noworoczne strzelania, Kitka pobiegła do łazienki i schowała się pod wanną. Wanna jest zabudowana, ale ma jeden kafelek wyjęty. Przez ten otwór, kotka wlazła w najdalszy i najciemniejszy kąt.

Siedziała tam ponad godzinę, potem wypełzła dwa razy do pokoju, ale szybko wracała do łazienki. Jednak rano, już siedziała na swoim krzesełku przy oknie.

Pierwszy dzień roku, to oddzielna opowieść, ale tak bywa.