Temat lekki, bo pracowniczy, a dotyczy ostatniej dyskusji u mnie w dziale. Dyskusja dotyczyła planów urlopowych. Ale nie tych długo weekendowych, czy wakacyjnych, ale w okresie… świąt Bożego Narodzenia i Nowego Roku 2024. Serio.
Zaczęło się od tego, że mamy rok w tabelkach i każdy może sobie wpisać swoje terminy dni wolnych. Nie jest to obowiązkowe, jak to bywa w wielu firmach. Głównie chodzi o newralgiczne punkty w roku, takie jak najbliższe święta, majówka, czy Boże Ciało. Ważne, by połowa osób w dziale pracowała, dodatkowo dwie-trzy powinny być w biurze, nie na zdalnej, ten kto bierze majówkę, pracuje w Boże Ciało. Zasada też jest taka, że każda z osób wpisująca się w danym, trudnym terminie, zaznaczyła, jako która się wpisała w kolejności.
Oczywiście, to tylko plany. Wniosek o urlop musi zostać podpisany.
Pierwsza koleżanka, wypisała sobie swoje dni wolne na cały rok już chyba na początku roku. Kolejna chyba zaraz po niej. Zajrzałam jakiś czas temu do tabelki i z zaskoczeniem zauważyłam, że na okres pod koniec grudnia wpisało się na urlop już pięć osób na trzynaście. To ja też zrobiłam to jako szósta. Choć uważam to za szaleństwo i zaraz stworzę grafik świąteczny na grudzień 2025 by wpisać się pierwsza.
Nie tylko jak odniosłam takie wrażenie. Nasza szefowa działu także. Między innymi, tego dotyczyło nasze ostanie spotkanie. Argumentami było wyprawianie świąt, podróże do rodziny w dalszej części kraju. Co oznacza, że jak nie mam rodziny i mieszkam na miejscu, to mam się nigdy nie doczekać wolnych dni w okolicach Nowego Roku.
Na razie padły dwie decyzje – koniec grudnia został wyczyszczony, zablokowany i jesienią ponownie będziemy wszyscy ustalać grafik urlopów na ten czas. Oraz, co dla mnie ważne, pierwszeństwo mają ci, którzy w ostatnie święta nie mieli urlopu. Ja nie miałam, bo jak przyszłam latem terminy były już zajęte 😉
Być może, gdybym nie miała dzieciaka, który wtedy ma wolne, a w inne dni i tak trzeba go zrywać z łóżka do szkoły i do luftu wtedy z takim wolnym, to pomyślałabym o innym terminie wypoczynku. Gdy spadają ceny po sezonie.