O mitologii greckiej nie mitologicznie

W Muzeum Literatury odbył się wczoraj świetny wykład.

Zacznę od tego, że zaliczyłam falstart 😊 Pracując zdalnie, czasem do 17:00 (ze względu na jakieś wyjścia do lekarza), czasem miesza mi się czas. We wtorek, pracowałam do 17:00 i szybko wyszłam do Muzeum. W środę do 16:00 i poszłam na zakupy. Wczoraj, ponownie skończyłam o 16:00 i odruchowo, niczym półślepy koń, szybko wyszłam na wykład. Dopiero w Muzeum Literatury, uświadomili mi, że jestem ponad godzinę wcześniej. Co tu robić? Mogłam poczytać na ławce, na Starówce, ale przypomniałam sobie, że przecież w czwartek jest wstęp wolny do Muzeum Warszawy, które to mam przed sobą! I poszłam sobie pooglądać wystawy czasowe 😊

Wracając do wykładu – „Jak starożytni próbowali racjonalnie wytłumaczyć mitologię?„ wygłoszony przez prof. Dr hab. Mikołaja Szymańskiego. Wykład czysto akademicki, staroświecki, bez prezentacji, slajdów, zdjęć, sama opowieść wykładowcy. Na szczęście, zaplanowana na godzinę, więc było wystarczająco długo by utrzymać uwagę i wystarczająco krótko by nie zanudzić. Profesor potrafił przez cały czas utrzymać uwagę słuchaczy. Ciekawe jest w ogóle, że starożytni nie byli tacy dziecinnie naiwni jak nam się wydaje i nie uznawali mitologii za wyraz realnego sacrum. Próbowali poddać mity racjonalistycznej dekonstrukcji.

Herodot (V wiek p.n.e.) wspominał o opowieściach Persów, dla których mity greckie, historie uwodzeń przez Zeusa i porywań jego kochanek, to przetworzone doświadczenia wzajemnych porywań księżniczek – z Grecji do Azji i z Turcji na Kretę.

Dla Euchemerosa (IV wiek p. n.e.) autentycznie, dawno, dawno temu żył kiedyś król Uranos, którego wnuk, Zeus, w dowód uznania ogłosił bogiem. Wkrótce krąg osób, które dostąpiły zaszczytu bycia bóstwem się rozrósł, mogli też okazać się nimi śmiertelnicy za wielkie dokonania, góra Olimp istniała naprawdę. Z czasem, wszystko to zamieniło się w mit.

Jednak, pozamiatał niejaki Palajfatos w swoim dziele „O rzeczach niewiarygodnych”, gdzie przedstawił rozsądne wyjaśnienia wielu mitów i postaci z mitologii. Profesor streścił kilka z nich, ale miejsca tu nie ma by tak się rozpisywać, sobie robiłam notatki. Podam dwa przykłady. Centaurzy, pół człowiek-pół mężczyzna – w pewnej krainie byki pustoszyły okolicę, władca ogłosił nagrodę dla tego, kto je wygoni i pojawili się mężczyźni jeżdżący oklep na koniach, dotąd jeżdżono tylko rydwanami i nikt nie próbował ujeździć konia. Dlatego, wojownicy stali się w pamięci ludności bohaterami pół ludźmi-pół koniami. Albo mit o Minotaurze, stworze spłodzonym przez zakochaną w byku królową Pazyfae, żonę króla Minosa – król był chwilowo niedysponowany, a królowa zakochała się w dworzaninie Taurusie (byk), gdy urodziło się dziecko, król wygnał je razem z dworzaninem, Minotaur, gdy dorósł nękał te ziemie z zemsty, stał się morderczą bestią.

W późniejszych wiekach, tematem zajęli się stoicy i to z typowo filozoficznym zacięciem, więc słuchanie o tym trochę męczyło 😊. Do dyskusji o filozofii trzeba mieć nastrój. Generalnie, mity to przetworzone cechy sił natury i przyrody. Taki Lucjusz Anneusz Kornutus (panowanie Nerona) zawile, leksykalnie tłumaczył zależności w typie: Kronos to jak Chronos, czyli czas, a czas jak Kronos pożera nasze życie i je wypluwa. Z kolei Fulgencjusz (III/IV wiek n.e.) budował alegorie w oparciu o postacie bogów – np. trójząb Neptuna to wyraz połączenia natury płynnej, płodnej, nadającej się do picia. Sami widzicie, że bez wina nie rozbierzesz.

Ciekawa jestem, jaki był odbiór przez współczesnych tych teorii? Czy uważali to za atak na świętość, czy za jedną z rozrywek intelektualnych.

Był sobie król, był sobie paź i była też królowa

Jakiś czas, w warszawskim Muzeum Literatury, zawitałam na kolejny wykład – tym razem o polskich królowych w XVI-XVIII wieku. Chodziło o panie poślubione naszym królom elekcyjnym. Bo i procedura nie była wcale, dla nas dziś, oczywista. Dotąd myślałam, że jak przed wiekami, władcy przedstawiano propozycje, a on sobie wybierał, co tam mu w duszy grało. W Rzeczypospolitej nie mogło być tak prosto. Zacznijmy od tego, że małżonkę królowi wybierała szlachta. Bo przecież małżeństwo to skoligacenie z innym politycznym rodem królewskim w Europie. Bo absolutnie niedopuszczalne było, by władca ożenił się z krajanką, to było zabronione. Doświadczenie z Radziwiłłami i ich koligacją z Jagiellonami dało polskiej szlachcie nauczkę. Próbuję sobie wyobrazić, że polski sejm wybiera dziś żonę prezydentowi…

Zacznijmy do najważniejszego – królowa musiała być katoliczką lub na katolicyzm przejść. Jak i wszędzie, zdarzyły się dwa wyjątki: prawosławna Helena Rurykowiczówna (żona Aleksandra Jagiellończyka) i gorliwa luteranka Krystyna Eberhardyna von Brandenburg-Bayeruth (żona Augusta II) – obie nie zostały koronowane i nie mieszkały w Polsce.

Inne rzeczy wydają się oczywistościami – małżonek musi zabezpieczyć jej posag, zapewnić życie na poziomie finansowym, by mogła utrzymać dwór, podróżowania, fundować rzeczy, utrzymywać mecenat. Bardziej może niepokoić, że to oczywiste nie było.

Kolejna ważna ciekawostka – dwór królowej mógł składać się tylko z Polaków, nie mogła opuszczać Polski, ani wywozić z niej majątku. Zgadnijcie po której królowej pozostały takie lęki? Jasne, że po Bonie Sforzy 😊

Opowieść w tym temacie była dłuższa, ale zainteresowani mogą znaleźć zarejestrowany wykład na stronie Muzeum 😊

Wieszczki i wiedźmy wojenne

Zapewne wybór dnia tuż przed ostatnim letnim nowiem księżyca i rozpoczęciem – dla niektórych – nowego roku numerologicznego jest tylko przypadkiem, ale w ostatni czwartek w warszawskim Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza można było posłuchać wykładu „”Czułam to ja, że coś będzie” Wróżbitki w piśmiennictwie dawnej Polski” prowadzonego przez dr Sabinę Kowalczyk-Wesołowską w ramach cyklu Rzeczpospolita Otwarta. Zauważyłam, że nagrania z tych wykładów pojawiają się potem na stronie muzeum, można więc śledzić to miejsce.

O tym, że artrologia i astronomie, swego czasu tożsame jako jedna nauka, były kiedyś popularne, wiadomo. Wieki XVI i XVII były czasem rozkwitu tych dziedzin do tego stopnia, że otworzono nawet w Krakowie, w 1453 roku katedrę astrologii. Wiadomo też, że prym wiedli mężczyźni. Ciekawostką jest jednak, że czyniono rozróżnienie pomiędzy magią „męską” i magią „kobiecą”. Źródłem tej pierwszej była matematyka, precyzyjne wyliczenia, intelekt, zainteresowanie losami świata. Wieszczki zaś opierały się na duszy, emocjach, intuicji i skupiały się na indywidulanych losach Czyli niezdrowej ciekawości. Zupełnie jak dzisiejsze postrzeganie astrologii 🙂 Były nawet zapraszane na wesela jako atrakcja.

Wyłomem w profesjonalnym świecie astrologii była Maria Cunitz ze Świdnicy, nie bez wsparcia męża i ojca.

Co do wiedźm wojennych, to padł przykład dwóch kobiet, które towarzyszył Bohdanowi Chmielnickiego – Sołocha i Duńcowa siostra, z czego ta pierwsza była także jego towarzyską w łożu. Że też albo nie zetknęłam się z ich historiami, albo mi umknęły.

Drugą część spotkania, prowadząca, poświęciła na pokazywanie urywków w pismach z tamtej epoki. I to nie szkolnego Kochanowskiego, czy Reya (no, tego pierwszego kawałek był), tylko utwory, które znają chyba tylko pilni studenci polonistyki 🙂

Od poezji do poetki, czyli Weekend NieMatki cz. 1

Mam za sobą pierwszy w tym roku swój Weekend NieMatki, spędzony w dodatku bardzo przyjemnie. 

W sobotni wieczór wybrałam się na łączony wieczór autorski pewnej poetki i mojej koleżanki (także poetki, pisarki), która promowała swoją płytę. Czas spędzony na słuchaniu poezji, muzyki z gatunku poezji śpiewanej. Jednak nie tylko. Przyszło trochę osób zajmujących się poezją i jak to bywa na takich spotkaniach, na zakończenie odbywał się „otwarty mikrofon”. A ja, po ponad rocznej przerwie, ponownie zaczęłam pisać wiersze. Znowu zaczęły się snuć po mojej głowie. W piątek, nie ukrywam, że z myślą o tym wieczorze, napisałam dwa, a trzeci jest w dopracowaniu. Tak naprawdę to utwory były już kiedyś zaczęte, ale teraz je przekomponowałam, przerobiłam i wykończyłam. Mam trochę takich wierszy w urywkach. Dobry czas na dokończenie ich.

Zebrałam się na odwagę i zgłosiłam się. Serce strasznie się tłukło, żyłka pulsowała, ale o takim stresie mówi się w kategoriach „pozytywnej adrenaliny”. Chyba pierwszy raz wyszłam z wierszami przed audytorium, gdzie tylko dwie osoby były mi znane. Przeczytałam wiersze, choć w połowie uznałam, że są okropne, ale za późno już było na ucieczkę. Trudno. Będę to powtarzać 🙂

Niedzielne wczesne popołudnie spędziłam na spacerze miejskim, ale to temat obszerny, będzie więc o tym oddzielny wpis. 

Ze spaceru, przemarznięta i zlodowaciała, dotarłam do Muzeum Literatury, gdzie byłam umówiona z kolegą. Przyznam szczerze, że pamiętałam, że mamy się spotkać w muzeum na Starym Mieście i czekałam na niego w Muzeum Warszawy… Dobrze, że nie kupiłam biletu 🙂

W Muzeum Literatury można aktualnie zobaczyć kartki, pocztówki autorstwa Wisławy Szymborskiej. Na małych kartonikach naklejała elementy wycięte z gazet, magazynów tworząc zabawne połączenia. Niektóre kojarzyły mi się z Monthy Pythonem. Podziwiam ją za wyobraźnię i tendencję do abstrakcyjnego, czasami lekko złośliwego humoru. W dodatku, miała niesamowite wyczucie lekkości. Czasami na kartce w wystarczyło nakleić dwie połączone rzeczy, które zajmowały jedną czwartą, jedną trzecią powierzchni, ale ich sens sprawiał, że tam nie trzeba było już doklejać niczego dodatkowego. Gdzieniegdzie widać było wycięty obrazek z gazety i doklejony jakiś tytuł, kawałek wyrwanego z kontekstu cytatu i dawało to ciekawe, absurdalne połączenie. 

Skoro już byliśmy w budynku, to obejrzeliśmy jeszcze wystawę stałą poświęconą Adamowi Mickiewiczowi.

Fajny czas 🙂